poniedziałek, 25 czerwca 2018

Zielono mi - czyli rośliny w naszym domu!

Jeszcze rok temu powiedziałabym 'nie, nigdy', 'nie mam ręki do kwiatów', 'uśmiercę nawet kaktusa'... Tymczasem, tak wiele się zmieniło!

Opowiem Wam dzisiaj o roślinach, które zamieszkały w naszym domu - i mimo drobnych złośliwość mojego męża - żyją i mają się całkiem dobrze!



A ZACZĘŁO SIĘ TRAGICZNIE


Zaczęło się całkiem tragicznie - od śmierci pewnego fikusa - ale po kolei, zacznijmy od początku. 

A jak to na początku bywa - w nowym domu, w nowym kraju, wśród zupełnie obcych ludzi - na tak zwany 'dobry początek' dostaliśmy milion rzeczy, które mogą się przydać. I naprawdę się przydały! I jesteśmy bardzo wdzięczni, że udało nam się trafić na tak dobrych, pomocnych ludzi, którzy zechcieli zostać naszymi przyjaciółmi. Wracając jednak do fikusa (choć wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to właśnie fikus) - mimo moich protestów i zapewnień, że na pewno go uśmiercę - właśnie on został pierwszą roślina w naszym domu. I mimo najszczerszych chęci - zupełnie o nim zapomniałam. Postawiony w ciemnym koncie, niepodlewany i zakurzony - przetrwał pół roku - po czym zbuntował się i zezłościł - zrzucił prawie wszystkie liście i zaczął umierać. 

Z dość sporego drzewka uratowałam dwie gałązki - wsadziłam je do słoika z wodą i znowu o nich zapomniałam. Jedna z nich postanowiła przetrwać i puściła korzenie, najwidoczniej bardzo chciała żyć.




ŻYCIE ZOOBOWIĄZUJE, CZYLI PO NITCE DO KŁĘBKA


Początkowo z czystej ciekawości zaczęłam przeglądać internet w poszukiwaniu nazwy roślinki pozostawionej w słoiku. Potem natknęłam się na informację, że niektóre rośliny oczyszczają powietrze i produkują tlen w nocy. Zaciekawiło mnie to i po nitce do kłębka odnalazłam pojęcie 'city jungle', które bardzo, ale to bardzo mi się spodobało. Znalazłam grupy na Facebook'u, w których można uzyskać wsparcie w hodowli domowych roślin, poczytałam blogi, zajrzałam na Pinterestt i Istagram w poszukiwaniu inspiracji... I sama właściwie nie wiem, w którym momencie pokochałam te zielone istoty i postanowiłam się o nie zatroszczyć.




HOBBY CZY UZALEŻNIENIE


Przed pierwszym zakupem dokładnie przyjrzałam się wszystkim dostępnym rośliną - zwracając szczególną uwagę na to, które gatunki są bezpieczne dla dzieci, które produkują tlen - zamiast go pochłaniać i przede wszystkim, które są mało wymagające w uprawie - tak, abym ich jednak nie uśmierciła. Zaczęło się niewinnie - od jednej doniczki, teraz natomiast sama siebie muszę ograniczać, aby z każdych zakupów nie wracać z nowymi, zielonymi nabytkami.


SANSEVIERA


Na początek wybrałam Sanseviere, która właściwie nie wymaga mojej uwagi. Polecam wszystkim zapominalskim! 

Sansewiera ma wiele ciekawych odmian - ja wybrałam taką, która akurat była w sklepie budowlanym. Rośliny te mają sztywne, grube, mieczowate liście w których magazynują wodę (właśnie dlatego są tak wyrozumiałe, gdy zapominamy je podlać) i bardzo ładnie się prezentują. Potocznie nazwana 'wężownicą', czy też 'języki teściowej' właściwie nie wymaga wiele uwagi - raz na jakiś czas wystarczy ją podlać i na pewno przeżyje. Lubi ciasne doniczki i z pewnością ucieszy ją przetarcie liści z kurzu raz na jakiś czas. Roślina dla zapominalskich, zdecydowanie! 

Warto wiedzieć, że sansewiera ma właściwości lecznicze (szczególnie przy kobiecych dolegliwościach) i z całą pewnością nie jest niebezpieczna dla dzieci, czy też zwierząt. Ponadto produkuje ona tlen w nocy i oczyszcza powietrze - warto zatem postawić ją w sypialni! W moim domu właśnie tam znalazła swoje miejsce i cieszy mnie za każdym razem, gdy udaję się na zasłużony odpoczynek.

W planach mam zakup jeszcze kilku odmian tej niesamowitej rośliny - ale to w przyszłości - obecnie jesteśmy w trybie 'oszczędzanie' i co najwyżej przynoszę do domu rośliny z Lidla za dwa euro...


ALOES


Kolejną doniczkę także przyniosłam z budowlanego - będąc tam po zupełnie coś innego postanowiłam rozejrzeć się w dziale ogrodniczym (a jest całkiem spory!) - i zupełnie przypadkiem natknęłam się na ukrytą, (zapewne) przez wszystkich zapomnianą i jedną, jedyną doniczkę z aloesem. Oczywiście nie miałam innego wyjścia - musiałam ją zabrać! 

Podobnie jak sansewiera, aloes nie wymaga zbyt dużo uwagi. Mój miał dwie młode odnóżki przez co wypełniał całą donicę. Postanowiłam go rozdzielić - i o dziwo - udało mi się! Choć na początku odcięta sadzonka zaczęła marnieć - wystarczyło przestawić ją dalej od okna i wszystko wróciło do normy. Odnóżkę odcięłam od głównej rośliny bez korzeni - wsadziłam do piasku i czekałam, aż się sama ukorzeni. Zajęło to trochę czasu i już myślałam, że nic z tego nie będzie - ale jednak, udało się - a ja cieszę się teraz z nowych, zielonych listków, które właśnie wypuszcza. Główna roślina pozostawiona została z jedną odnóżką, natomiast obecnie ma już dwie kolejne - a ja czekam, aż trochę podrosną i będę mogła je przesadzić.

Aloes - jak wszystkim wiadomo - ma właściwości lecznicze, jednak po pierwsze nie wszystkie jego odmiany, a po drugie - roślina nabywa właściwości zdrowotnych dopiero po dwóch, trzech latach. Aloes jest sukulentem, czyli podobnie jak sansewiera czy też kaktusy - magazynuje wodę w grubych, mięsistych liściach. Lubi jasne, nienarażone na bezpośrednie promienie słoneczne stanowisko, umiarkowane podlewanie i przecieranie liści (trzeba to jednak robić ostrożnie, bo łatwo je uszkodzić). Warto wiedzieć, że roślina może być niebezpieczna dla zwierząt domowych - dzieciom natomiast nie zagraża. 

Moje aloesy już kilkakrotnie zmieniały swoje miejsce - obecnie stoją w salonie, gdzie jest umiarkowanie jasno i myślę, że chyba im tu dobrze (zdecydowanie lepiej niż na parapecie sypialni w palącym, niemieckim słońcu).


KAKTUSY


Muszę przyznać, że kaktusy bardzo mi się podobają, ale ich unikam. Mam w małej miseczce dwa miniaturowe sukulenty - kaktus i coś, czego nazwy nie znam - i czuję, że je przelałam. Obecnie się suszą i zobaczymy co z tego będzie. Kaktusów unikam ze względu na ich kolce, których się po prostu boję. Właściwie nawet nie samych kolców - a ich spotkania z moim Julkiem. Posiadanie ich wydaje mi się niepotrzebnym ryzykiem (a mam już dwie trujące rośliny - ale o nich za chwilę). Ponadto naczytałam się, że niektóre kaktusy lubią 'strzelać' kolcami - niestety, nie mogę znaleźć żadnej informacji, które konkretnie. W związku z tym - tymczasowo brak ich w mojej kolekcji - nie znaczy to jednak, że w przyszłości i one nie pojawią się w naszym domu. Niezaprzeczalnie są to piękne, reprezentacyjne rośliny, które są łatwe w uprawie i wiele potrafią wybaczyć.


FIKUS ELASTICA  I FIKUS BENIAMINA


Wspomniałam o trujących roślinach - i tak, takie też posiadam - a mianowicie fikus sprężysty i fikus beniamina. Pierwszego historię już poznaliście - dodam tylko, że planuję ukształtować z niego drzewko bonsai. Beniaminek natomiast jest z nami od niedawna i właśnie poddałam go kilku zabiegom pielęgnacyjnym - w tym przycinaniu - w celu zagęszczenia korony. Wygląda na to, że się nie obraził i nie zrzucił liści, więc mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze. Na razie wygląda, jak wygląda - czyli mało atrakcyjnie - ale mam nadzieję, że już niedługo zgęstnieje.

Fikusy mają tę właściwość, że podczas przycinania z ran sączy się biały sok, który jest drażniący - dlatego podczas prac przy nich wykonywanych warto założyć rękawiczki. Ja cięłam gałązki nożyczkami, bez rękawiczek i nic mi się nie stało. Julian na szczęście nie interesuje się kwiatami, już na naszych pierwszych spacerach opowiadałam mu o roślinach, szacunku do nich i o tym, że nie wolno nic zrywać. Jak na razie moja perswazja skutkuje pozytywnie, a ja mimo wszystko mam na niego oko.



Wracając do fikusów - świetnie oczyszczają powietrze z toksyn, lubią umiarkowane podlewanie, zraszanie liści i święty spokój (jeśli je przestawisz, potrafią się pogniewać i w ramach protestu zrzucić wszystkie liście - zatem warto dobrze przemyśleć, gdzie chcemy je postawić). Podobno (nadal eksperymentuję) dobrze znoszą wszelkie zabiegi pielęgnacyjne, w tym przycinanie, które owocuje zgęstnieniem korony i bardziej atrakcyjnym wyglądem rośliny. Za jakiś czas chętnie zdam Wam relację, jak to u nas się potoczyło.




GRUBOSZ HOBBIT


Przytargałam go z kauflandu, weszłam tam właściwie po jakieś bułki, bez koszyka czy torby na zakupy i z Julkiem pod pachą. Na stoisko z kwiatami natknęłam się przez przypadek - a jako, że miałam tylko jedną rękę wolną - grubosz wygrał z pieczywem i to właśnie z nim podążyłam do kasy (i z moim Julkiem, który tego dnia nie bardzo miał ochotę na zakupy).

Grubosz zwany także uszami shreka czy drzewkiem szczęścia to kolejny sukulent, który wiele nie wymaga. Odrobina wody, jasne stanowisko i zraszanie, jednak nie za często - jedynie w ramach 'odkurzenia' - i nigdy w pełnym słońcu. Wybacza wiele, pięknie się prezentuje i dość szybko rośnie. Można go przycinać i kształtować zgodnie z własnymi preferencjami, nadaje się na drzewko bonsai, a odcięte łodyżki łatwo się ukorzeniają (w piasku). U nas znalazł swoje miejsce w salonie i pięknie się tam prezentuje!


TRADESCANTIA VIOLET HILL


Ostatnim moim nabytkiem jest tak zwana 'trzykrotka' - czyli tradescantia violet hill, którą nabyłam w Lidlu za całe 1.99eu. Podejrzewam, że za samą doniczkę w której była, zapłaciłabym więcej - po prostu nie miałam wyjścia. Trzykrotka to roślina o zwisających pędach z bardzo atrakcyjnym ulistowieniem. Lubi jasne stanowisko, choć i w cieniu sobie dobrze poradzi, stale wilgotną ziemię i zraszanie raz na jakiś czas (co 7-10 dni). Myślę, że podlewanie dwa razy w tygodniu powinno jej wystarczyć. Warto wiedzieć, że roślina rośnie w szybkim tempie i bardzo łatwo się ukorzenia - a co za tym idzie - w krótkim czasie będę mogła obdarować wszystkich moich przyjaciół tą ładną, zieloną istotą. Taką mam przynajmniej nadzieję, bo mój egzemplarz okazał się być w bardzo kiepskiej kondycji i nie jestem pewna czy uda mi się go uratować. Pozwijane pędy, ściśnięte i pogniecione. Na razie przesadziłam ją do nowej ziemi, rozdzieliłam na dwie doniczki i pozwoliłam swobodnie zwisać łodygą. Nie jestem pewna, czy trzykrotka jest rośliną trującą - nie znalazłam na ten temat żadnej informacji - co jednak skłania mnie do przekonania, że trująca nie jest. Prezentuje się ładnie i mam nadzieje, że będzie jej u mnie dobrze.


CO JESZCZE MI SIĘ MARZY


Marzy mi się jeszcze więcej zieleni w moim domu - i nawet Marcin, mimo początkowych protestów - zaczął doceniać piękno, jakie wnoszą one do naszego domu. A może po prostu cieszy go moja radość? Biegnę do niego z każdym nowym pędem aby się pochwalić - a on się tylko uśmiecha i spogląda pobłażliwie. Jednak nowe hobby nie okazało się tylko chwilowym trendem, a rośliny - wbrew moim obawą - mają się bardzo dobrze i pięknie rosną!



Na liście 'do kupienia' jest z pewnością monstera (trująca - więc musi poczekać), bananowiec, kilka pnączy, opuncja i oplątwa. Na wszystko jednak przyjdzie czas, a ja cierpliwie czekam.


PODSTAWY PIELĘGNACJI


Zabiegi, które wykonuję przy wszystkich roślinach pokrótce opisałam powyżej. Zawsze sprawdzam w internecie, co dana roślina lubi i do tego się stosuję. Podstawą podstaw jest dla mnie zmiana ziemi po zakupie - jednak nie robię tego od razu. Daję roślinie kilka dni na aklimatyzację - w tym czasie dowiaduję się jaką ziemię lubi, jak o nią dbać i gdzie najlepiej postawić. Potem przychodzi czas na zmianę donicy, prysznic lub wycieranie liści. Przyznaję, że zaglądam do kwiatów niemal codziennie, oglądam je i obserwuję - jednak bez tak natężonej uwagi też byłoby im dobrze. Wybrane przeze mnie rośliny naprawdę wiele nie potrzebują - i nawet gdy pojedziesz na dwutygodniowy urlop - one sobie świetnie poradzą!





Hej!


Podoba Wam się moja city jungle? Właściwie to dopiero początek mojej kolekcji - czuję, że z czasem liczba doniczek się powiększy, a zieleń wypełni całe nasze mieszkanie. A jak to wygląda u Was? Lubicie rośliny we wnętrzach czy raczej brakuje Wam czasu, cierpliwości, czy tak zwanej 'ręki'? Koniecznie dajcie znać w komentarzach!



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz