Zniknęłam na kwartał - i co się w tym czasie u mnie wydarzyło? Wiele.
Przede wszystkim zostałam mamą, o czym pisałam ostatnio - i z czego się bardzo cieszę. Rodzicielstwo to najpiękniejszy dar, który mi dano, ale...
Zacznijmy od początku, a będzie to długa historia.
CIĄŻA
Nigdy nie ma właściwego momentu na podjęcie tak ważnej decyzji. Za mało czasu, pieniędzy, jeszcze gdzieś moglibyśmy jechać, coś zrobić. A może skończyć studia, albo zmienić całe życie?
My zmienialiśmy życie. Nowy kraj, praca, język, szukanie mieszkania. Dowiedziałam się, że jestem w ciąży - to nie był odpowiedni moment. Nigdy nie jest. Cieszyłam się tak bardzo, że nie w głowie było mi myśleć o nadchodzących problemach i komplikacjach - a zbliżały się wielkimi krokami. Pracowałam do 7 miesiąca ciąży - potem mnie zwolniono - takie prawo. Holandia.
HOLANDIA
To specyficzny kraj, o sobie właściwych zasadach. Wspaniały dla ludzi młodych, wolnych, pragnących zarobić trochę grosza i zasmakować życia. To nie jest kraj dla starych ludzi.
Poród naturalny w domu, którego nie mamy. Minimum badań w ciąży - tylko jedna morfologia, o mocz nawet nikt nie zapytał. Tak ma być, nie masz prawa się skarżyć - wszystkie objawy są naturalne. Koszmarnie drogie mieszkania - mieszkania, których właściwie nie ma.
Zdecydowaliśmy się wyjechać. Po długich naradach wybór padł na Niemcy. Najlepszy możliwy wybór - jest tylko jeden problem - język.
NIEMCY
Na początku grudnia Marcin wyjechał, ja zostałam sama. Miał pracę, musiał poszukać mieszkania. Po tygodniu pośrednik upadł, rozwiązał umowy i nie było już pracy, nie było mieszkania. Przyciągamy problemy?
Zamknięte koło - aby wynająć mieszkanie trzeba mieć umowę o pracę - żeby szukać pracy trzeba mieć gdzie mieszkać. Wynajął hostel, dostał pracę, znaleźliśmy mieszkanie. Klucze do odebrania 20 grudnia - czyli święta u siebie, we dwoje z małym chłopcem w brzuchu. Cieszymy się jak szaleni - musimy położyć podłogę, odmalować ściany, wybrać meble i się urządzić. Przyjechałam tydzień wcześniej - czekamy. Będziemy mieli dom.
Kluczy jednak nie będzie: Święta - nie mają czasu sporządzić umowy, zdać mieszkania - musimy czekać. Do 20 stycznia.
Hostel kosztuje, oszczędności są ograniczone. Szukamy dalej.
ŚWIĘTA
Od tygodnia nie śpię - szukam rozwiązań. Nie znajduję. Marcin chodzi na nocki, więc właściwie cały czas jestem sama. Ewentualnie bezowocnie szukamy mieszkania. Nie mamy internetu.
Dzień przed Wigilią pojawia się nadzieja, ale pewności nie ma - mieszkanie możemy obejrzeć w styczniu. Deklarujemy zainteresowanie w ciemno.
Wieczorem wsiadamy w auto i jedziemy do Polski. Miały być święta "we dwoje", a nie "sami w hostelu". Na dodatek bez internetu. Tęsknię za domem.
Wspaniałe, ciepłe, rodzinne święta - tego mi było trzeba.
MIESZKANIE
Na początku stycznia możemy się wprowadzić. Wprowadzamy się - jest cudownie, nareszcie mamy gdzie mieszkać! 76 metrów kwadratowych szczęścia.
Urządzamy się, powoli - mebel za meblem. Długo to trwa - Marcin pracuje i brak mu czasu, ja natomiast czuję się coraz gorzej. Czas płynie.
CIĄŻA
Jestem w ósmym miesiącu - jest styczeń,
Śpię - wymiotuję - jem - wymiotuję - śpię - wymiotuję.
Nawet butów nie mogę już sama zawiązać. Nie mogę wstać z łóżka. A przecież jest jeszcze tyle do zrobienia! Złoszczę się, płaczę - nie mam już sił.
PORÓD
Zaczął się wcześniej niż był planowany. Trwał dłużej niż oczekiwano. Nie w pełni zdążyłam się do niego przygotować. Był wspaniały.
Mimo bólu i nie kończących się godzin oczekiwania było to jedno z najpiękniejszych doświadczeń w moim życiu. Największe szczęście znalazło się w moich ramionach. Wracamy do domu.
DOM
Marcin kończy urządzanie mieszkania, sprzątamy. Przyjeżdża moja mama. Julek dokazuje - z dnia na dzień coraz bardziej. Czasem brakuje mi sił, czasem muszę popłakać.
JA
Cieszę się każdym dniem z tym chłopcem. Szukam swojego sposobu na szczęście. Marzę aby zmieścić się we własne spodnie. Chcę przestać marudzić. Potrzebuję przestać się martwić. Trochę się pogubiłam - sama ze sobą i ze światem.
Rachunek sumienia za ostatnie miesiące. Miało nie być negatywnie, ale potrzebuję rozgrzeszenia. Z całą pewnością każda z nas tak ma - zły dzień, ból głowy, chęć by zostać w łóżku. Stres i problemy przeplatają się ze szczęściem i radością. Jest też codzienność, która czasem przytłacza. Mnie przytłoczyła ostatnimi czasy - za dużo problemów na głowie, zbyt wiele zobowiązań - w tym finansowych. Kłopoty w Polsce i obowiązki mojego męża.
Taki bagaż podróżny, którego nigdzie nie można zostawić, z którym trzeba żyć i wbrew wszystkiemu się uśmiechać. Codzienność.
PLAN
No właśnie - i co można z tym zrobić? Od lat wyznaję zasadę, by nie walczyć z wiatrakami - żmudny trud i niesatysfakcjonujące efektu. Nie warto zamartwiać się na zapas, smucić się i narzekać - rozwiązanie z całą pewnością się znajdzie - jak nie teraz - to za chwilę. Musi się znaleźć, czasem wystarczy się tylko rozejrzeć, a czasem trzeba poczekać.
Tymczasem codzienność należy do nas - i choć ja czasem o tym zapominam - na co dzień staram się nią cieszyć. Uśmiecham się na myśl o gorącej kawie w towarzystwie męża, o smacznym śniadaniu i pięknie podanym obiedzie, cieszą mnie umyte okna i słońce, które zagląda do kuchni. Cieszy mnie życie i to, że je mam - że mam to wszystko z czego mogę się cieszyć.
A jak pamiętać o tym by nie narzekać? Choć czasem nie jest to łatwe, staram się mieć plan - z planem się łatwiej żyje. Z planem czas nie przecieka mi przez palce, a ja wiem co mam zrobić danego dnia,wiem ile mam czasu dla siebie i jakie mam obowiązki. I choć czasem Julek krzyżuje mi plany nieoczekiwaną potrzebą tulenia - to ja czuję się pewniej. Przecież zawsze mogę coś zmienić czy zaplanować inny termin. Na co dzień trudno jest mi zwolnić - zapominam, że mam czas, że nie muszę pracować, że mogę się wysypiać, że nigdzie nie muszę pędzić. Takie przyzwyczajenie - lata na etacie, pośpiech i wieczny deficyt czasu. Tymczasem teraz czas jest i mimo, że pędzi niezatrzymany próbuję go docenić i wykorzystać, cieszę się każdą chwilą z moim małym chłopcem, celebruję codzienność i staram się zadbać o siebie. Przywracam stare przyzwyczajenia i rytuały, planuję posiłki i robię listy zakupów, codziennie wychodzę na spacer, spisuję pytania do położnej i sprawy konieczne do załatwienia, nie przytłaczam siebie obowiązkami, znajduję czas na relaks. Dzięki tym wszystkim drobnym sprawą czuję się lepiej, panuję nad nimi a co za tym idzie - panuję nad swoim życiem i nie daję się przygnębieniu. W całym tym galimatjasie postawiłam na siebie!
Napisanie tego tekstu wiele mnie kosztowało - nie łatwo przyznać się, że nie zawsze jest się uśmiechniętym, a problemy wyłażą drzwiami i oknami. Takie moje wyjście ze sfery konfortu. Szczęście nie jest wpisane w życie jako punkt obowiązkowy, trzeba je pokornie zaprosić do domu i mieć nadzieję, że przyjmie zaproszenie. Zwykle przychodzi w najmniej oczekiwanej formie, bez fajerwerków i fanfarów - w szarym znoszonym płaszczu codzienności - i to właśnie ta codzienność ma dawać szczęście, ale trzeba tego chcieć!
Szkoda, że tym pięknym czasem jakim jest ciąża nie mogłaś się nacieszyć, że musiałaś się martwić i przejmować tym co będzie. Pięknie piszesz o szczęściu, o tej szarej codzienności. Tylko, że czasami naprawdę nachodzą takie dni, że człowiek popada w mini-depresję i nie dostrzega tego piękna, które jest blisko. Ciężko też docenić inne rzeczy, gdy te najważniejsze marzenie nie może się spełnić.
OdpowiedzUsuńMasz całkowita rację - czasem po prostu się nie da, ale może warto wtedy się poplakać ? Łzy oczyszczają serce i umysł, je też trzeba docenić. Tak myślę, ale mogę się mylić. Dziękuję za ciepłe słowa i zrozumienie :)
UsuńHistoria długa i przejmująca... Każdy miewa w życiu problemy te mniejszego, i te większego kalibru. Nie zawsze jest radośnie. Ale trzeba mieć nadzieję i trochę sił w zapasie. A jak doda się do tego kochającego człowieka obok i owoc Waszej miłości, to już robi się lżej. Tak myślę.
OdpowiedzUsuńŚwietnie sobie poradziliście z przeciwnościami losu. Julek ma wspaniałą rodzinę. I to chyba jest w tym wszystkim najważniejsze. Uściski ;*