Jak już wspominałam, pod sercem noszę nowe życie - małego chłopca, który towarzyszy mi każdego dnia. Z niecierpliwością czekam na dzień, kiedy będę mogła wziąć go w ramiona - a tymczasem... No właśnie - tymczasem co?
Dziecko to dziecko, a ja zawsze uważałam, że rozczulanie się, ćwierkanie i zachwycanie jest nierozsądne. Tym bardziej, jeśli dotyczy ono dziecka, które się jeszcze nawet nie narodziło.
I wciąż tak uważam, choć inaczej niż wcześniej..
Ciąża, gdy się o niej dowiadujesz, wydaje się całkiem abstrakcyjna - przecież właściwie nic się nie zmieniło. I ja nie odczuwałam na początku zmian zachodzących w moim ciele. Tym bardziej nie rozczulałam się nad zdjęciami z usg, nie ciągałam męża po lekarzach (choć na pierwszej wizycie ze mną był) i nie ćwierkałam do płaskiego jeszcze brzucha. Z czasem zaczął mnie jednocześnie zachwycać i przerażać wspomniany element mojego ciała, który z tygodnia na tydzień stawał się coraz większy! Doszło do tego, że aby nie popaść w depresję musiałam pochować wszystkie swoje (piękne) za małe ubrania. (Właściwie to ciągle odkładam kolejne aby nie drażniły mojego wzroku.)
Tymczasem ciąża wciąż wydawała się być abstrakcyjna... Do czasu!
No właśnie, co się właściwie zmieniło? A zmieniło się to, że mój syn stał się Synem - małym chłopcem, który budzi mnie co rano. Codziennie towarzyszą mi jego ruchu, czuję podskoki i kopniaki kiedy witam się z mężem. Czy on też wita się z tatą? Czuję jak mały zwija się w kulkę i gnieździ w swoim ulubionym zakamarku mojego brzucha - znaczy to, że coś mu nie odpowiada, że się dąsa lub chce czuć się bezpiecznie. Czuję jak zamienia się w słuch gdy Marcin włącza muzykę i wiem, które utwory się mu nie podobają. Wiem, kiedy się boi lub denerwuje (np. nie lubi badań usg).
Czy to wszystko znaczy, że jestem szalona? Czy mogę w ten sposób interpretować ruchy mojego nienarodzonego jeszcze dziecka? Czy mogę powiedzieć "Tęskniliśmy" skoro wiem, że głos taty go porusza i prawdopodobnie cieszy? Czy "My" jest właściwe i na miejscu? Wcześniej wydawało mi się, że nie - że jest naiwne i przesłodzone - że przecież aż do narodzin jestem JA. A dziecko? Dzisiaj wiem, że jest nas dwoje - i choć nie mogę przytulić mojego synka to wiem, że jest on ze mną. Ma swoje zachcianki i potrzeby, nie koniecznie zbieżne z moimi i muszę je szanować. Zawsze będę musiała!
Ja w ciąży również zaczęłam mówić o sobie w liczbie mnogiej, zostało tak do teraz ;) Interpretownie ruchów i emocji dziecka jest normalne, tak samo mówienie do niego, głaskanie czy śpiewanie :)
OdpowiedzUsuńMyślę, że dopiero doświadczenie tego na własnej skórze otwiera oczy i pozwala zrozumieć. Miło, że nie jestem sama :)
OdpowiedzUsuńJa w ciąży mówiłam w liczbie mnogiej i... teraz jak Filip ma już 2 lata to staram się przestać tak móić ale ciężko mi to wychodzi ;)
OdpowiedzUsuńPoczekaj, aż zacznie Ci zwracać uwagę "ale Mamo, jestem już duży" - zapewne jak tylko nauczy się dobrze mówić ;) Dzieci są takie niezależne...
UsuńW pewnym momencie nasze "ja" zmieni się w "my". A dalej będzie jeszcze abstrakcyjniej: zjedliśmy kaszkę, zmienimy pieluszkę, urósł nam ząbek, boli nas gardełko. Aż do momentu, kiedy przyjdzie czas na przecięcie tej "wirtualnej" pępowiny. Najzabawniejsze, że jest to niezależne od nas i "samo się mówi".
OdpowiedzUsuńŚlicznie o tym mówisz :)
OdpowiedzUsuń