"I wtedy przyszedł maj
Zamieszał w moim sercu
Zgubiłam cały żal
Poczułam co to szczęście"
Varius Manx "Maj"
Ach, ten maj... Tymczasem ja - zanim rzucę się w wiosenny wir pikników i spacerów chcę jeszcze na chwilę zatrzymać się w fascynacji codziennością nad tym, co zdarzyło się w kwietniu. A zdarzyło się wiele!
W początek kwietnia wkroczyłam z rozmachem, szerokim uśmiechem na ustach i milionem pomysłów w głowie. Zdrowa dieta i intensywne ćwiczenia - to był mój Plan na nadchodzący miesiąc! Pisałam, jak ważna jest dla mnie akceptacja siebie i jak zamierzam szybko wrócić do formy po ciąży i połogu. Naprawdę w to wierzyłam! (I nadal wierzę!!!) Tylko potem jakoś sił zabrakło i uśmiechu również... Przytłoczyły mnie problemy i lista obowiązków z którymi nie mogłam sobie poradzić. Jakoś tak mnie tu nie było i właściwie nie było mnie nigdzie, bo uparcie chowałam się po kontach. I wiosny za oknem też nie było, aż do Wielkanocy.
No właśnie - Wielkanoc! Kolejna spontaniczna wycieczka w naszym wydaniu i kierunek >> Polska! Decyzję podjęliśmy jakoś tydzień wcześniej - święta z najbliższymi i okazja do załatwienia miliona spraw przy okazji. Trudne to były święta bo tak nie do końca wspólne: ja u siebie - Marcin u siebie. Nie dało się tego lepiej zorganizować - ale niedzielne popołudnie spędziliśmy wspólnie i było naprawdę wesoło!
Mój M. już w poniedziałek wracał do domu - ja natomiast zostałam na dłużej. Dużo dłużej, bo łącznie tego urlopu wyjdzie miesiąc!
Udało mi się sprzedać auto, porozliczać nas i załatwić dentystę - ot, szara rzeczywistość. Na szczęście pomiędzy znalazło się dużo czasu na większe i mniejsze przyjemności!
Już we wtorek po świętach odwiedziła nas Paulina wraz ze swoimi chłopakami. Krótka to była wizyta - ale tak miło było ją zobaczyć! Nie widziałyśmy się od lat (ostatni raz jeszcze za czasów panieńskich!!!). Pamiętam, jak miło spędziłyśmy wtedy czas... Mam nadzieję odwiedzić ją kiedyś - jak już Julek będzie odrobinę większy. Przegadać całą noc, wypić butelkę wina i zajadać się zapiekanym camembert'em z czosnkiem. Może nawet wybierzemy się na plażę?
Tymczasem drzwi wciąż otwarte i coraz to nowi goście przyjeżdżają poznać mojego Julka. Gościmy się, pijemy kawę i zajadamy słodkie - moja idealna tarta smakuje każdemu, a ja jestem z siebie naprawdę dumna! Od zawsze lubiłam piec. To jest to, czego brakuje mi w Niemczech - rodzina dla której mogę upiec coś dobrego, na wyciągnięcie ręki. Wspólne popołudnia i spacery. Dużo śmiechu i pewność, że zawsze jest się na kim wesprzeć.
Tymczasem czas płynie i połowa naszego pobytu już za nami. Julek rośnie w oczach i jestem pewna, że jego tata nie uwierzy, jaki on jest już duży. Ósmego maja kończy trzy miesiące! Synek mój kochany! Najgrzeczniejsze dziecko na świecie - i dane mi było się o tym przekonać.
Z mniejszych - lecz jak ważnych przyjemności - pozwoliłam sobie na książkę. Nie byle jaką książkę na dodatek - a taką, która wpisana jest we wspomnienia i ma szczególne miejsce w moim sercu. "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren kocham miłością prawdziwą i wiem, że jest to pozycja, która po prostu musi znaleźć się na półce mojego syna. Ta konkretna książka ma już nawet swoją historię: Poprosiłam brata, aby skoczył do Empiku - sprawdził, czy tylko jest dostępna. Czytałam gdzieś, że nowe wydanie jest ciekawie ilustrowane, w kolorze, w odrobinę większym formacie... Trudno myślę - wspominając mój egzemplarz z wypadającymi już stronami (nie wspomnę co się ostatecznie z nią stało!). Tymczasem Adaś wraca i wręcza mi książkę wraz z rachunkiem - mówi "kolejka była, więc stwierdziłem, że nie warto nam się wracać". No i tak stałam się posiadaczką odnowionego wydania mojej starej książki (te same ilustracje! jestem zachwycona!). Pierwszy rozdział już za nami - ale czuję, że nie raz ją przeczytamy. Jest to trzecia książka mojego synka. Myślę, że się mu spodoba.
A ja jednak skoczyłam do tego Empiku i hedonistycznie zakupiłam KUKBUK. Czytałam o nim wiele dobrego i po cichu marzyłam, że kiedyś go nabędę. Jest cudowny, zachwyca zdjęciami i motywuje do spędzenia popołudnia w kuchni. Jak tylko wrócę do Bochum z pewnością poeksperymentuję. Bułeczki cynamonowe czy tarta cytrynowa? Od czego zacząć?!
Mam w planach też przyciągnąć do domu kilka moich książek przechowywanych obecnie w tatynym garażu. Niestety nie miałam czasu jeszcze się do niego wybrać... Może udałoby się zabrać wszystkie? Co to byłaby za radość! Marcina - z książek, moja - z moich książek, a rodziców - z wolnej szafy w garażu. Każdy zadowolony.
Majówkę planuję slow, czytając KUKBUK i tuląc mojego Julka. W piekarniku dochodzi ciasto marchewkowe (no sugar, no gluten) - takie fit, zdrowe - że hej! Nie uwierzycie, ale jest pyszne i robię je nie pierwszy raz. Planujemy z mama też tort, taki urodzinowy - choć urodzin nikt nie ma. Powinnam go dołączyć do smaków mojego dzieciństwa bo właśnie z nim mi się kojarzą - ale o torcie innym już razem.
Tymczasem zmykam się ogarnąć, wystroić i na spacer wybrać bo słońce za oknem krzyczy, że maj! A w maju nie wolno siedzieć przed komputerem i wpatrywać się w monitor. Trzeba żyć! Pozdrawiam!
PS. Jeśli podobał Ci się ten tekst - zostaw po sobie ślad w komentarzu. Będzie mi bardzo miło!
Mój M. już w poniedziałek wracał do domu - ja natomiast zostałam na dłużej. Dużo dłużej, bo łącznie tego urlopu wyjdzie miesiąc!
Udało mi się sprzedać auto, porozliczać nas i załatwić dentystę - ot, szara rzeczywistość. Na szczęście pomiędzy znalazło się dużo czasu na większe i mniejsze przyjemności!
Już we wtorek po świętach odwiedziła nas Paulina wraz ze swoimi chłopakami. Krótka to była wizyta - ale tak miło było ją zobaczyć! Nie widziałyśmy się od lat (ostatni raz jeszcze za czasów panieńskich!!!). Pamiętam, jak miło spędziłyśmy wtedy czas... Mam nadzieję odwiedzić ją kiedyś - jak już Julek będzie odrobinę większy. Przegadać całą noc, wypić butelkę wina i zajadać się zapiekanym camembert'em z czosnkiem. Może nawet wybierzemy się na plażę?
Tymczasem drzwi wciąż otwarte i coraz to nowi goście przyjeżdżają poznać mojego Julka. Gościmy się, pijemy kawę i zajadamy słodkie - moja idealna tarta smakuje każdemu, a ja jestem z siebie naprawdę dumna! Od zawsze lubiłam piec. To jest to, czego brakuje mi w Niemczech - rodzina dla której mogę upiec coś dobrego, na wyciągnięcie ręki. Wspólne popołudnia i spacery. Dużo śmiechu i pewność, że zawsze jest się na kim wesprzeć.
Tymczasem czas płynie i połowa naszego pobytu już za nami. Julek rośnie w oczach i jestem pewna, że jego tata nie uwierzy, jaki on jest już duży. Ósmego maja kończy trzy miesiące! Synek mój kochany! Najgrzeczniejsze dziecko na świecie - i dane mi było się o tym przekonać.
Z mniejszych - lecz jak ważnych przyjemności - pozwoliłam sobie na książkę. Nie byle jaką książkę na dodatek - a taką, która wpisana jest we wspomnienia i ma szczególne miejsce w moim sercu. "Dzieci z Bullerbyn" Astrid Lindgren kocham miłością prawdziwą i wiem, że jest to pozycja, która po prostu musi znaleźć się na półce mojego syna. Ta konkretna książka ma już nawet swoją historię: Poprosiłam brata, aby skoczył do Empiku - sprawdził, czy tylko jest dostępna. Czytałam gdzieś, że nowe wydanie jest ciekawie ilustrowane, w kolorze, w odrobinę większym formacie... Trudno myślę - wspominając mój egzemplarz z wypadającymi już stronami (nie wspomnę co się ostatecznie z nią stało!). Tymczasem Adaś wraca i wręcza mi książkę wraz z rachunkiem - mówi "kolejka była, więc stwierdziłem, że nie warto nam się wracać". No i tak stałam się posiadaczką odnowionego wydania mojej starej książki (te same ilustracje! jestem zachwycona!). Pierwszy rozdział już za nami - ale czuję, że nie raz ją przeczytamy. Jest to trzecia książka mojego synka. Myślę, że się mu spodoba.
A ja jednak skoczyłam do tego Empiku i hedonistycznie zakupiłam KUKBUK. Czytałam o nim wiele dobrego i po cichu marzyłam, że kiedyś go nabędę. Jest cudowny, zachwyca zdjęciami i motywuje do spędzenia popołudnia w kuchni. Jak tylko wrócę do Bochum z pewnością poeksperymentuję. Bułeczki cynamonowe czy tarta cytrynowa? Od czego zacząć?!
Mam w planach też przyciągnąć do domu kilka moich książek przechowywanych obecnie w tatynym garażu. Niestety nie miałam czasu jeszcze się do niego wybrać... Może udałoby się zabrać wszystkie? Co to byłaby za radość! Marcina - z książek, moja - z moich książek, a rodziców - z wolnej szafy w garażu. Każdy zadowolony.
Majówkę planuję slow, czytając KUKBUK i tuląc mojego Julka. W piekarniku dochodzi ciasto marchewkowe (no sugar, no gluten) - takie fit, zdrowe - że hej! Nie uwierzycie, ale jest pyszne i robię je nie pierwszy raz. Planujemy z mama też tort, taki urodzinowy - choć urodzin nikt nie ma. Powinnam go dołączyć do smaków mojego dzieciństwa bo właśnie z nim mi się kojarzą - ale o torcie innym już razem.
Tymczasem zmykam się ogarnąć, wystroić i na spacer wybrać bo słońce za oknem krzyczy, że maj! A w maju nie wolno siedzieć przed komputerem i wpatrywać się w monitor. Trzeba żyć! Pozdrawiam!
PS. Jeśli podobał Ci się ten tekst - zostaw po sobie ślad w komentarzu. Będzie mi bardzo miło!
Wspaniały kwiecień, tyle się działo, a jednocześnie jakie atrakcyjne odsłony codziennego życia. :) Jestem pod wrażeniem uśmiechów na zdjęciach, takie radosne dziecięce spojrzenie na bliskie osoby. :)
OdpowiedzUsuńBookendorfina
Dziękuję Iza :) Mój chłopiec wiecznie się śmieje - chyba ma to po mnie ;)
UsuńAle miałaś fajne pisanki! Aż mi się buzia do nich śmieje :)
OdpowiedzUsuńA co do spotkania - małe sprostowanie: widziałyśmy się, kiedy kompletowałaś wyprawkę Julka ;) Piżamka Juliana kwietniowa to pierwsza piżamka Dominika :)
Ps. U mnie zawsze drzwi otwarte :)
Widziałysmy się też na Twoim weselu, ale nie było czasu rozmawiać. Podobnie w grudniu. A mi się marzy taki weekend beztroski, z całorocznym gadaniem i zakupami w cna czy jak ten sklep się zwie... Ty wiesz :)
UsuńMi się taki jeden babski dzień marzy już od nie wiem kiedy... Heh.
UsuńA z tymi spotkaniami to faktycznie, zbyt krótkie!
miesiąc urlopu to sporo:)
OdpowiedzUsuńOj tak :) ale muszę przyznać, że nie narzekam :)
UsuńAgnieszko, przyjemnie było przeczytać Twój post :) Zobaczyłam tu bardzo ciepłą osobę, ale taką, która daje dużo radości swojemu otoczeniu :) Synek uroczy, zwłaszcza z tym zalotnym uśmiechem. Pozdrawiam serdecznie i życzę udanego dalszego pobytu w Polsce :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci serdecznie i miło, że do mnie zajrzałaś :) Pozdrawiam!
UsuńJaki masz na stanie małego słodziaka <3
OdpowiedzUsuńOj tak! Najchętniej bym go zjadła, ale wtedy nie mogłabym go tulic :)
Usuńdokładnie ta sama piosenka mi się śpiewa od dwóch dni ;) dzidziuch uroczy ;)
OdpowiedzUsuńO widzisz! Możemy zatem stworzyć duet :)
UsuńPiękny kwiecień, piękne podumowanie! :) Śliczny ten Julek!
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci ślicznie :)
UsuńALe fajne miny stroi :) szara codzienność, skąd ja o znam. Lekarze i lekarze. A szkoła gdzieś w międzyczasie ;(
OdpowiedzUsuńStroi minki, można się śmiać :) głową do góry, kiedyś lekarze się skaczą :)
Usuń